Alpe di Siusi marzec 2014
W poprzednim wpisie opisałam wyprawę wokół masywu Sella Ronda, teraz pora na parę słów o drugim regionie, do którego można dotrzeć gondolą z Ortisei (drugiej nazwy miasteczka – Sankt Ulrich nie będę używała).
Rozległy region narciarski przygotowany jest na pastwiskach i reklamowany jako przyjazny dla rodzin z dziećmi i średniozaawansowanych narciarzy. Przyznacie, że po takim opisie wydaje się, że trasy będą łatwe i nudne, jak z oślej łączki. Nic bardziej mylnego!
Na początek panorama regionu.
Alpe di Siusi (znany również pod nazwą Seiser Alm) ma około 80 kilometrów tras, które połączone są systemem wyciągów pozwalających na zwiedzenie całego regionu. Jednak nie tworzą karuzeli, więc nie ma możliwości by objechać region i wrócić do punktu startu z innej strony.
Zaplanowaliśmy wycieczkę tak, by zdążyć wrócić przed zamknięciem gondoli. Okazało się, że dotarcie do ostatniego szczytu „Florian” i powrót, choć trochę się pogubiliśmy i jedną trasę musieliśmy powtórzyć, nie sprawił nam większych trudności. Oznakowanie tras, wyciągów i rejonów jest bardzo czytelne.
Po wjeździe gondolą z Ortisei, puściliśmy się w poprzek stoku do wyciągu orczykowego Leo Demetz. Wyratrakowane trasy tak nam się spodobały, że parę razy tu pośmigaliśmy, by w końcu rozpędzić się i przez asfaltową drogę (tak, tak, takie cuda tu się zdarzają- należy uważać na przejeżdżające auta) dojeżdżamy do Monte Piz, gdzie fantastycznie długą i przygotowaną trasą, rozpędziłam się, wreszcie czując radość z szybkiej jazdy – ech, jak ja to lubię.
Dotarliśmy do rejonu Compatsch, który położony jest zdecydowanie wyżej. Jest tu wiele tras dla każdego poziomu zaawansowania narciarzy. Z tej części w większości korzystają mieszkańcy miejscowości Siusi Seis. Nie zatrzymywaliśmy się tu na dłużej, obawiając się o powodzenie realizacji naszego planu.
Opuszczamy Campatsch i w knajpce koło wyciągu Panorama robimy sobie przerwę nabierając sił do dalszej drogi. Przed nami wyciąg Paradiso, a w oddali kolejny region położony w ciepłej, nasłonecznionej dolinie.
Florian to już ostatni, najdalej (zaznaczam, że wpis zrobiony w 2014 roku, zapewne nastąpi dalsza rozbudowa regionu) położony punkt naszej wyprawy. Tu robimy dłuższy wypoczynek, kilkakrotnie zjeżdżamy z Floriana, by wreszcie okrężną, widokową trasą rozpocząć powrót.
Teraz odwrotnie, korzystamy z wyciągów, pod którymi przejeżdżaliśmy i podziwiamy z krzesełek pokonywane niedawno trasy. Zahaczamy jeszcze raz o szczyt Goldenoff, bo panowie postanowili sprawdzić prędkość zjazdu ze szczytu w dół na tzw. krechę. Jak dla mnie to szaleństwo. Na szczęście nikomu nic się nie stało.
Czarownice w Alpe di Siusi
Na koniec jeszcze niezwykła opowieść o czarownicach.
Historia wyczytana z informacji zamieszczonych na kilku szczytach regionu.
Region Alpe di Siusi upodobały sobie wiedźmy, które latając na miotłach z prędkością wiatru są trudne do zauważenia (hihi). Rzeczywiście muszą fruwać bardzo szybko, bo w locie nie widzieliśmy żadnej.
Natomiast widziałam dwie czarownice przed schroniskiem, które właśnie pozowały do reklamujących region zdjęć. Okazało się, że latanie zawsze było jedną z głównych aktywności czarownic, pozwalające im lepiej oglądać swoje królestwo i przenosić się z jednego miejsca do drugiego, tak szybko jak wiatr.
Dowiedziałam się, że tajemnica latania tkwi w zaklęciu i aby wznieść się w powietrze konieczne jest wypowiedzenie magicznej formuły…
„w górę i w dół„, ale nigdy odwrotnie!
Ponieważ region Alpe di Siusi jest tak ukształtowany, że latanie „w górę i w dół” nie stwarza problemów czarownice latają ze szczytu Schlern nad Rozszohne i docierają do szczytu Plattkofel.
Czarowniece nie są groźne, narciarzom i turystom nie psocą się, nie ma obawy o bezpieczeństwo.
Gdybyście kiedyś trafili do Alpe di Siusi, przypomnijcie sobie opowieść o latających czarownicach.
Dziękuję za przeczytanie wpisu, będzie mi miło, jeśli zechcesz go skomentować.
BoRa – zazdroszczę!
…ech 🙂 ja Ty ładnie opisujesz!
Dzięki za moje śmiganie!
„W górę i w dół”…
„W górę i w dół”…
Hmm, chyba nie umiem latać, ale Ty umiesz opisywać 🙂